Mimo że od wielu lat zawodowo param się psychoterapią, niezmiennie ogromny szacunek i sentyment mam do mojej pierwszej pasji intelektualnej – filozofii. Dlatego kiedy po raz pierwszy pomyślałem o tematyce bloga, nie mogłem oprzeć się pokusie, aby wpleść w niego wątki filozoficzne. Oczywiście przeczyłbym głęboko we mnie zakorzenionej naturze humanisty, gdybym potencjalnych Czytelników dręczył nadmiernie naukową terminologią czy skomplikowanymi analizami. Pozwolą więc Państwo, że pisząc o sprawach poważnych, do filozofii będę się odwoływał tylko po to, aby przedstawić je bardziej klarownie.

Filozofowanie można, a nawet warto rozpocząć od zdziwienia. Tak przynajmniej twierdził Marek Aureliusz, stoik, wódz i cesarz. Do zdziwienia namawiał, przekonując, że to godny i pożyteczny punkt wyjścia do rzetelnego poznania rzeczywistości. Zanim podążymy za wezwaniem Aureliusza, dobrze byłoby nieco zgłębić temat zdziwienia osobiście, a nie tylko opierać się na autorytecie wybitnego władcy-filozofa.

Czy warto się dziwić? Wydaje się, że bardziej stosowne byłoby zadanie retorycznego nieco pytania: Jakże się nie dziwić? I nie mam tu bynajmniej na myśli nieustannie (przez mniej lub bardziej życzliwych nam ludzi) dostarczanych okazji, aby na tym poprzestawać. Chodzi raczej o wnioski płynące z samej natury zdziwienia. Można by je bowiem zdefiniować jako stan emocjonalno-poznawczy wywołany – najogólniej rzecz ujmując – kontaktem z niezrozumiałą częścią rzeczywistości dotyczącą zjawisk, co do których mieliśmy niezłomne przekonanie, graniczące z pewnością, że są one dla nas w pełni przejrzyste. Aby nie zagmatwać wywodu i nie wywołać tym samym zdziwienia szybciej, niż zdążę o nim napisać, postaram się ująć to prościej: ludzie dziwią się wtedy, gdy coś jest inne, niż im się wydaje, że powinno być.

Często się dziwię. Znajomi mówią wręcz (optymistycznie zakładam, że życzliwie): „Stefaniak to chyba umrze zdziwiony”. W zasadzie jestem skłonny się z tym zgodzić. Dotychczas rzeczywistość ciągle dostarczała mi tematów do zdziwienia, więc niepodobna zakładać (z uzasadnionym prawdopodobieństwem), że ten stan kiedyś ulegnie zmianie.

Można się dziwić wielu aspektom rzeczywistości. I faktycznie różnych tematycznie zdziwień doświadczam. Chciałbym jednak skupić się na szczególnym obszarze niezmiennie podsycającym moje zdziwienie. Mam na myśli fenomeny i przejawy ludzkiego sposobu myślenia, a przede wszystkim dotyczące obrazu siebie, relacji, emocji i stosunków międzyludzkich. Może z naturalnej ciekawości i potrzeby poznawania, może z racji profesji właśnie w tej dziedzinie szczególnie często i szczególnie dla mnie niezrozumiale się zadziwiam. A dlaczego chciałbym się tym stanem podzielić? Oprócz przytoczonej już wcześniej sugestii zawartej w wypowiedzi Marka Aureliusza można też przyjąć, że zdziwienie podziela w pewnych kwestiach wielu ludzi, a dzielenie się tym, co wspólne, zawsze dobrze wpływa na relacje. Zdziwionych zapraszam więc do lektury. Ci zaś, którzy swojego zamiłowania do zdziwienia jeszcze nie odkryli, niech również czują sie zaproszeni. Zdziwienie bowiem ćwiczy umysł, uelastycznia widzenie rzeczywistości, poszerza perspektywę poznawczą i buduje zdrowy dystans do własnego myślenia. Człowiek rozwija się całe życie, a rozwój poprzez zdziwienie wydaje się sposobem nie gorszym od innych.

Wypada jednak przestrzec wszystkich, którzy pragną podążyć ścieżką wtajemniczenia w zdziwieniu. Otóż zdziwienie nie tylko zaskakuje, lecz czasem także boli. A ściślej, boli dysonans poznawczy, jaki je niezmiennie poprzedza. To naturalne skądinąd zjawisko, polegające na rozbieżności osobistego rozumienia rzeczy i zjawisk w obrębie tych rzeczy występujących i najczęściej niespodziewanie odkrytego rzeczywistego ich obrazu, bywa czasem naprawdę kłopotliwe, zwłaszcza kiedy dotyczy tych sfer rzeczywistości, które wydają się nam szczególnie istotne. Pozostaje jednak mieć nadzieję, że cierpienie poznawcze nie ustępuje innym jego rodzajom i również uszlachetnia. Tych, którzy odważą się to sprawdzić, zapraszam do lektury.